Aktualności

Przejechanie 180 km zajęło Łukaszowi 4 godz. 47 min. (fot. archiwum prywatne)

Żelazny człowiek z Rembielina

9 godz. i 37 sekund – tyle potrzebował Łukasz Szyszka (31 l.), by przepłynąć 3 800 m, przejechać na rowerze 180 km i przebiec 42 km. 5 września podczas triathlonowych Mistrzostw Polski Castle Triathlon Malbork 2021 na dystansie Iron Man ustanowił swój rekord życiowy, w klasyfikacji ogólnej zajął 7 miejsce, a 3 w swojej kategorii wiekowej

 

Na mecie wielu zawodników padało ze zmęczenia, a niektórym wrażliwym kibicom łzy stawały w oczach na widok wyczerpanych triathlonistów – często przyjaciół lub członków rodziny.
Jedni zawodnicy mieli duszności, inni potworne skurcze - wyglądało to tak, jakby wszystkie mięśnie miały za chwilę wyskoczyć poza ciało. Niektórym zbierało się na wymioty, kolejnym dolegały zawroty głowy a jeszcze inni nie bardzo wiedzieli gdzie są. Kibice nie mający na co dzień do czynienia z dyscypliną wymagającą tak wielkiego wysiłku, mogli przerazić się objawami zmęczenia.
- Normalka – mówił Łukasz, kiedy już doszedł do siebie. - W ubiegłym roku po zawodach elita padała na ziemię z wycieńczenia. Kiedy po tylu godzinach maksymalnego wysiłku człowiek nagle się zatrzymuje, organizm reaguje w ten sposób. Na ten najważniejszy start w sezonie pracuje się przez 365 dni, więc każdy daje z siebie 110% często nadwerężając swój organizm.
Według doświadczeń Łukasza, pływanie można potraktować jak rozgrzewkę, nie należy w każdym razie iść na całość, bo niewiele się zyska na czasie, a dużo można stracić wskutek ubytku sił.
Na rowerze jedzie się dość dobrze do około 120 kilometra, przez następne zaciska się zęby, żeby dojechać. W triathlonie w odróżnieniu od kolarstwa zabroniona jest jazda za innym zawodnikiem, chowając się za nim przed wiatrem. Wymaga to specjalnego roweru, który pozwala przyjąć aerodynamiczną pozycję, która - delikatnie mówiąc - nie należy do wygodnych. Wytrwanie 5 godzin w tak ciężkim ułożeniu ciała sprawia wiele bólu.
Łukaszowi biegło się dobrze przez około 30 km, po takim dystansie organizm buntuje się, odmawiając jedzenia, a skutek jest taki, że z każdym kilometrem coraz bardziej opada się z sił. W głowie trwa walka, czy nie zatrzymać się choć na kilka chwil, by złapać oddech.
- Jedzenie podczas wyścigu to kluczowa sprawa. Na dystansie Iron Man tracę około 8 tys. kalorii oraz wiele litrów wody. Nie da się uzupełnić w 100% takich strat w trakcie zawodów. Należy wcześniej wytrenować żołądek, żeby pozwolił nam uzupełnić ich jak najwięcej. Jeden błąd żywieniowy w trakcie zmagań w najlepszym wypadku skończy się w toalecie, w najgorszym uniemożliwi nam ukończenie zawodów. Na ostatnim etapie wyścigu organizm rozpaczliwie chce się poddać; rzecz w tym, żeby mu na to nie pozwolić – komentuje triathlonista.
Przed rozpoczęciem zawodów Łukasz liczył na to, że uda mu się osiągnąć czas poniżej 9 godzin. Niestety, do celu zabrakło tylko i aż 37 sek.

Zaczęło się w Chorzelach

Łukasz zainteresował się triathlonem kilka lat temu. Pochodzi z Rembielina, uczył się w gimnazjum i LO w Chorzelach. Tu trenował biegi przełajowe, akrobatykę sportową, grał w piłkę nożną.
Po liceum dostał się na wydział zarządzania w warszawskiej SGGW i – jak przyznaje – nie wykazywał wówczas nadmiernej aktywności fizycznej.
Jakieś 6 lat temu poczuł, że nie dopinają się ubrania. Wszedł na wagę i się przestraszył. Kilka dni później w towarzystwie Martyny (ówczesnej sympatii a późniejszej żony) i rodziny wyruszył na przejażdżkę rowerem; po paru kilometrach osłabł; do domu odwieziono go samochodem.
- I wtedy postanowiłem coś ze sobą zrobić - wspomina.
Zaczął biegać. Zbyt szybko chciał odzyskać formę – w rezultacie nadwerężył kolana. Postanowił działać profesjonalnie. W swojej firmie (telewizja TVN) zapisał się do sekcji sportów wytrzymałościowych. Kolega z pracy namówił go na triathlon.

Drobna niedogodność

Niestety, był pewien szkopuł. Łukasz nie umiał pływać, więc uczył się tej sztuki od podstaw. Przez trzy lata, trzy razy w tygodniu ćwiczył na basenie, a poza tym biegał, jeździł na rowerze i regularnie chodził na siłownię.
Gdy nauczył się pływać, nadszedł czas na występ w prawdziwych zawodach. Początkowo startował na krótszych dystansach, z czasem zwiększał odległości; od początku zakładał, że kiedyś wystąpi w pełnym Iron-manie – 3,8 km w pływaniu, 180 km na rowerze i 42 km w biegu.
Pierwszy sukces nadszedł w 2019 roku, tydzień przed ślubem z Martyną. W Poznaniu podczas Mistrzostw Polski na dystansie połowy Iron-Mana zajął 3 miejsce wśród amatorów w kategorii 25-29 lat.
- Nigdy nie myślałem o profesjonalnym uprawianiu tej dyscypliny – wyjaśnia. - Po pierwsze, zacząłem trenować zbyt późno, po drugie wymagałoby to zrezygnowania z pracy i pozyskania sponsorów. Triathlon to dyscyplina, która nie tylko pożera cały wolny czas, prosząc o więcej, ale również wyczyści skarbonkę z oszczędnościami. Lwią część kosztów pochłania zakup profesjonalnego sprzętu – rower, koła, zegarki, czujniki, rowerowy pomiar mocy, czy trenażer, który pozwoli trenować jazdę podczas zimy. Należy też doliczyć opiekę trenerską, karnety na basen, fizjoterapeutów, odżywki dla sportowców, czy koszt dojazdu i udziału w zawodach. Sam koszt startu na dystansie Iron Man waha się od 600 do nawet 2 tys. złotych. Profesjonalni zawodnicy  trenują około 20-30 godzin w tygodniu. Biorąc pod uwagę, że 8 godzin dziennie spędzam w pracy, jest to bardzo trudne do osiągnięcia. Elita najczęściej też wywodzi się ze sportu wyczynowego – uprawiali biegi, kolarstwo lub pływanie, więc już na starcie mają przewagę wielu lat specjalistycznego treningu.
Interesują mnie również wyzwania, które na pierwszy rzut oka wydają się nie do osiągnięcia. Mam za sobą między innymi 100 kilometrowy ultramaraton, czy maraton pływacki, podczas którego na 25 metrowym basenie przepłynąłem 35 kilometrów w 12 godzin dodaje.

Grunt to rodzinka i kibice

Łukasz nie wyobraża sobie rywalizacji bez udziału kibiców.
- Obecność kibiców bardzo motywuje. Gdy widzisz ich na trasie, dostajesz nagłego dopływu adrenaliny i od razu przyspieszasz. Podczas zawodów pomaga mi też widok rodziny. Wiem, że kibicowanie na trasie przez 10 godzin wymaga niewiele mniej wysiłku niż sam start, więc nie zabieram bliskich na każde zawody. Szkoda tylko, że nie mogą wspierać mnie w trakcie pływania – tę dyscyplinę rozgrywamy nie w basenie, ale w zbiornikach naturalnych – jeziorach lub rzekach. W Malborku pływaliśmy w Nogacie, jednej z odnóg Wisły. Zresztą pływanie jest dla nowicjuszy najtrudniejszym wyzwaniem - co innego pływać w basenie z czystą wodą, a co innego w zamulonym jeziorze lub w rzece pełnej wodorostów, gdzie z każdej strony inni zawodnicy okładają cię po głowie rękami i nogami. Kandydaci na triathlonistów najczęściej rezygnują z uprawiania tej dyscypliny właśnie po pływaniu.
Na razie Łukasz ma trochę luzu po ostatnim wyczynie, lecz wkrótce zacznie przygotowania do nowego sezonu. Jeszcze w tym roku chciałbym pobiec 86-kilometrowy ultramaraton.
- Przyszły sezon będzie bardzo ciekawy, w czerwcu planuję wystartować w Diablaku – jednym z najtrudniejszych górskich triathlonów w Europie a w sierpniu chciałbym poprawić wynik pełnego Iron-mana o około 15 minut. Jeśli to się uda, spełnię swoje marzenia – mówi.

                                                                                                                                            Z.CZ.