Podobno do jednej z sadzawek koło Ścięciela wrzucono plecak ze złotem (Fot. archiwum)
Krąży wieść, że między Ścięcielem a Mącicami ukryto 30 kg złota. Święcie przekonany o tym jest pan T.K., z zawodu rzemieślnik, z zamiłowania eksplorator, historyk i badacz dziejów okolicy
Nasz rozmówca usłyszał o skarbie kilka lat temu od nieżyjącej już byłej mieszkanki Ścięciela.
- Była to Mazurka, pani około 85-letnia, w pełni świadoma. Mówiła klarownie, logicznie i z przekonaniem. Trudno byłoby wymyślić tak spójną i pełną szczegółów opowieść. Paliła papierosy jak smok. Rozmawiałem z nią kilka godzin – wspomina p.T. K. (inicjały zmienione).
Tą panią była M.W., urodzona przed wojną w Ścięcielu. Po wojnie zamieszkała w podolsztyńskiej Purdzie, gdzie poznał ją nasz rozmówca. Zmarła ponad 5 lat temu.
Opowieść pani M. według pana K.
Pod koniec wojny mieszkałam w Ścięcielu. Wtedy wieś miała dwie nazwy - Czenczel i Rodefeld. Byłam nastolatką. W okolicach trwały walki. W Ścięcielu stacjonowały jeszcze niedobitki Niemców, w sąsiednich Mącicach byli już Rosjanie. Akurat siedzę w domu, gdy wybucha strzelanina. Wybiegam na dwór, a tu Niemcy strzelają do samolotu z czerwoną gwiazdą na skrzydłach. Samolot dymi, wyskakują z niego trzej ludzie na spadochronach. Niemcy walą jak do kaczek, jeden z Rosjan spada – jak się potem okazało – już martwy, drugi ucieka jeszcze kilkaset metrów, ale go zabijają, a trzeci – pamiętam jak dziś – z wielkim plecakiem zwiewa w stronę Mącic. Niemcy biegną za nim, ale udaje mu się uratować.
Kilka dni potem front się przesunął i Niemcy opuścili Ścięciel. Poszłam do Mącic. Okazało się, że ten ostatni skoczek został ranny i trafił do lazaretu, który Rosjanie urządzili w jednym z domostw.. Rozmawiałam z właścicielem gospodarstwa. Pokazał mi tego żołnierza. Leżał w gorączce i majaczył. Cały czas mówił „zołoto, zołoto”. Dopiero potem dowiedziałam się, co to znaczy. Bez przerwy pilnowali go inni wojacy. Po kilku dniach doszedł do siebie i w asyście kilku czerwonoarmistów wyruszył na poszukiwania plecaka. Podobno przenosił w nim ponad 30 kg złota. W czasie ucieczki pozbył się obciążenia; plecak wrzucił do jakiejś sadzawki, żeby złoto nie dostało się w ręce wroga.
Rosjanie przez kilka dni poszukiwali skarbu, ale sadzawek było kilka, wszystkie głębokie i zamulone, więc dali spokój. Następna rosyjska grupa pojawiła się zaraz po wojnie; te poszukiwania też skończyły się niepowodzeniem. Potem ludzie z okolicy, a chodziłam z nimi, próbowali odnaleźć skarb na własną rękę. W końcu sprawa ucichła. Mówiono tylko, że samolot przewoził część zapłaty dla Amerykanów za sprzęt wojskowy.
Tyle opowieści pani M..
Jak uruchomić wyobraźnię
Sprawa ucichła, lecz nie dla wszystkich. Pan K. zbadał każdą leśną sadzawkę między Ścięcielem a Mącicami.
- Najgłębsza ma około 4,5 metra głębokości, inne po około 2,5 metra. Wszystkie zamulone, grząskie, bagniste. Strach nurkować bez specjalistycznego sprzętu i asysty. Nie wiadomo ki diabeł kryje się na dnie – mówi. - Z drugie strony, ta zabawa wciąga. Wystarczy, że na początku znajdziesz jakieś guziki, przedwojenny widelec czy bronę i wsiąkasz w to na długo. Wypatrzysz guzik, zastanawiasz się do jakiego ubrania był przyszyty, kto je nosił, ile kosztowało. Trafisz na widelec, dociekasz, kto go używał, myślisz o potrawach z tamtych czasów. Wypatrzysz – jak mi się zdarzyło – kilkadziesiąt podków – wyobrażasz sobie kuźnię i kowala. Krótko mówiąc, dużo wrażeń i praca dla wyobraźni.
Trochę prawa
Ewentualny diabeł na dnie sadzawki to małe piwo w porównaniu z przepisami o wykrywaniu skarbów.
Ta dziedzina zyskuje coraz większą popularność. Rzecz w tym, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że robi to nielegalnie.
- Szukanie skarbów bez odpowiednich zezwoleń jeszcze niedawno traktowane było jako wykroczenie, ale kilka lat temu posłowie zmienili przepisy i teraz taka działalność jest uważana za przestępstwo. Grozi za to grzywna lub więzienie – w niektórych przypadkach nawet do ośmiu lat – mówi rozmówca „Chorzelaka.pl”
Żeby pospacerować z wykrywaczem metalu po lesie lub polu, trzeba mieć zgodę właściciela gruntu i pozwolenie miejscowego konserwatora zabytków. Wnioski do konserwatora często wiążą się z dodatkową biurokracją (mapy, numery działek), a niekiedy eksploratorzy dostają pozwolenia na poszukiwanie, lecz z zakazem kopania.
W Polsce, przynajmniej w teorii, o każdym znalezisku archeologicznym trzeba zawiadomić konserwatora. Niestety, nie ma u nas precyzyjnej definicji zabytku oraz zabytku archeologicznego; najbardziej obrazowo pisząc - za zabytek może być uznany widelec sprzed II wojny światowej, widelec ze średniowiecza czy widelec z czasów Gomułki.
Tak czy owak, przed przystąpieniem do grona eksploratorów, warto zapoznać się ze stosownymi przepisami.
A jeśli chodzi o skarb w Ścięcielu. Sadzawki już są. Wystarczy znaleźć złoto.
S.G.