Aktualności

Dariusz Krzemiński naprawia samochody, lecz jego pasją są motocykle (fot. autor)

Nasi tu byli

O Syrence na wodę, rzęchach, wypasionych furach i przygotowaniach auta do zimy rozmawiamy z Dariuszem Krzemińskim, właścicielem zakładu mechaniki pojazdowej „Auto Krzemiński” w Rycicach

 

- Od dawna zajmuje się Pan mechaniką samochodową?
- Będzie ładnych parę lat, chyba ponad dwadzieścia,
- Ile samochodów przewinęło się w tym czasie przez Pański warsztat?
- Trudno policzyć, kilka a może kilkanaście tysięcy. Myślę, że naprawiałem większość marek.
- Rolls Royce’a też?
- Rollsa nie – nie ten teren i nie te pieniądze, natomiast z droższych aut dawno temu trafiło mi się używane audi, które ktoś kupił za ponad sto tysięcy.
- Podchodził pan niego z nabożeństwem?
- Nabożeństwa nie było, ale człowiek miał pewne opory. Chodziło o naprawę wycieraczek, które się zacinały. Teraz każdą część można zamówić przez internet, wtedy nie było to możliwe. Musiałem dotrzeć do tych wycieraczek, a ponieważ były nieźle ukryte i trzeba było sporo rozkręcać, trochę się obawiałem, że przy rozbieraniu coś niechcący uszkodzę lub urwę i będę musiał za to zapłacić. Na szczęście udało się; po prostu jedna z wycieraczek zatarła się, więc ją zreperowałem.
- I wszyscy byli zadowoleni. Pan, że nie musiał płacić za naprawę, a właściciel audi, że wycieraczki chodzą.
- Oczywiście. Wracając do aut… Drogie samochody są u nas raczej wyjątkiem. Przeważnie – jak to na wsi - trafiają się auta przeciętnej klasy, jedne nieco droższe, drugie tańsze.
- Rzęchy też?
- Ooo, rzęchów jest mnóstwo. Co prawda, ludzie w większości przypadków kupują samochody w całkiem przyzwoitym stanie, ale potem... Dopóki auto jeździ, skręca i hamuje jeżdżą do oporu bez żadnych przeglądów, konserwacji. U mechanika pojawiają się dopiero, kiedy samochód stanie na dobre. Czasami takie auto od razu nadaje się na szrot.
- Pan jednak podejmuje się napraw…
- Mimo wszystko tak, lecz ostatnio już mnie to nuży. Jak zajrzę do takiego auta, dzwonię i każę zabierać do szrotu.
Takie samochody przyprowadzano do mnie nie raz. Jeden z nich – jak to się mówi potocznie – próbowała naprawić cała wieś i kowal. Wyglądało to tak, że pojazd rozebrano na czynniki pierwsze, potem poskładano do kupy, co polegało na tym, że wszystko musiało się zmieścić, choć niekoniecznie na właściwym miejscu. Człowiek zajrzał pod maskę i pomyślał - „No, nasi już tu byli. Co się dało popsuć, popsuli, a teraz chcą, żeby to naprawić”. Na szczęście ostatnio nie ma tak częstych przypadków. Do niektórych dotarło, że nie warto grzebać w złomie.

Do takich kwiatków przywykłem i przestałem im się dziwić. Jeszcze parę lat temu chciałem udowodnić, właściwie sam sobie, że potrafię ogarnąć nawet najtrudniejsze przypadki; kiedyś trafił do mnie star ze straży pożarnej, podobno nie nadający się do remontu. Był dla mnie wyzwaniem i go naprawiłem. Teraz straciłem trochę zapału - może to rutyna, a może sprawa wieku.
- Tymczasem po polskich drogach jeździ sporo złomu….
- A coś jakiś czas media ryczą o konieczności ostrych przeglądów na stacjach, o tym, że pojazdy nie w pełni sprawne nie będą dopuszczane do użytku. Tymczasem na stacjach wielu diagnostów wciąż przykłada pieczątki tym gratom. Kiedy takie auto trafia do mnie zastanawiam się, jaki to mądry diagnosta dopuścił auto do jazdy – nie dość, że zagraża bezpieczeństwu innych użytkowników, to jeszcze wypuszcza wiele świństw z rury wydechowej. Z reguły takie auta nie posiadają już katalizatorów lub sprawnych sond, a silniki są tak zużyte, że ludzie nie wymieniają oleju, ale po prostu litrami go dolewają.
- W warsztacie widziałem Pańskich synów. Może oni przejmą zakład?
- Piotr i Adam trochę mi pomagają, ale nie sądzę, by zostali mechanikami, tym bardziej że świat zmienia się w szalonym tempie, a samochody wraz z nim. Niektórzy przewidują, że przyszłość należy do samochodów elektrycznych, ale – moim zdaniem – trzeba raczej stawiać na napęd wodorowy. Są już pierwsze egzemplarze, a przypomnijmy, że koszt produkcji wodoru jest śmiesznie niski. Wystarczy dopracować technologię auta i może za parę lat staną się one tak popularne jak samochody współczesne. W każdym razie przyszłymi samochodami będą zajmować się raczej elektrycy i elektronicy, a nie mechanicy.
Już teraz auta są trudniejsze do naprawy. Inżynierowie producentów wymyślają takie myki, że ręce opadają. Czasami nie wiadomo jak się do czegoś dobrać, niekiedy trzeba rozebrać ćwierć samochodu, żeby dostać się na przykład do jakiegoś elektronicznego modułu, a jak się już człowiekowi uda, to często nie wiadomo, co z tą elektroniką robić.
Producenci najnowszych modeli zakładają chyba, że auto ma przejechać określoną liczbę kilometrów, a potem na złom. Takie numery nie w Polsce. U nas pojazd naprawia się, dopóki jest szansa na to, że jeszcze trochę pojeździ.
- Auta czyjej produkcji polecałby Pan naszym mieszkańcom?
- Nie chciałbym reklamować konkretnych marek, więc powiem ogólnie, że – moim zdaniem – najlepiej sprawiają się samochody niemieckie. Gdybym teraz miał coś kupić, z pewnością wybrałbym coś niemieckiego, tyle że nie z tych najnowszych. Jeśli chodzi o samochody japońskie, pod względem mechanicznym to bardzo porządnie pojazdy z silnikami nie do zajechania, ale nasz klimat nie sprzyja ich blachom.

Trzeba jednak zawsze uważać; chyba każdy markowy producent ma na koncie jakiegoś „potworka” z pokręconymi pomysłami - czy to elektroniką, elektryką lub umiejscowieniem poszczególnych elementów. W każdym razie odradzam niesprawdzone wynalazki.
- A jakie było pierwsze pańskie auto?
- Syrenka 105 lux.
- Na wodę?
- ???
- Spytałem, bo przypomniała mi się autentyczna historia sprzed kilkudziesięciu lat. Rozpisywała się o niej ówczesna prasa. Pewien Polak wyjechał Syreną do Czechosłowacji – było kiedyś takie państwo – i kiedy zatrzymał się przed stacją benzynową, wzbudził ogólny śmiech Czechów, którzy nabijali się z jego pojazdu. Polak się wkurzył, ale zachował spokój, zatankował i odjechał.
Rok później pojawił się na tej samej stacji. Tym razem kupił kilka flaszek wody mineralnej, wlał do wlewu paliwa i spokojnie odjechał, podczas gdy Czesi stali w osłupieniu.
Okazało się, że spragniony zemsty za upokorzenie pokombinował i obok baku zainstalował niewielki pojemnik na wodę..

- Myślał, myślał i wymyślił.. Czesi musieli zgłupieć. Ale wracając do syrenki. Było to auto trochę toporne, lecz proste w obsłudze i w zasadzie niezawodne. Jeździłem nim ponad trzy lata.
- Zbliża się zima. Jakie niezbędne zabiegi doradziłby Pan kierowcom zanim nadejdą mrozy?
- Kierowcy najczęściej zapominają o wymianie płynu chłodzącego. Wielu z nich wychodzi z założenia, że można jeździć na nim do oporu. Tymczasem płyn chłodniczy ma swoje właściwości, które z czasem się zmieniają. Taki stary płyn potrafi zamienić się w galaretę, wytwarzają się kwasy, które zarzynają silnik.
Trzeba też zatroszczyć się o akumulator, najlepiej w warsztacie, gdzie sprawdzi się poziom naładowania, a przy okazji ewentualnie odsiarczy.
Warto też skontrolować
układ hamulcowy – zarówno przed zimą, jak i po niej.

                                                                                                            Rozmawiał Zbigniew Czarnecki