Aktualności

Paweł Małecki z kotkiem Miszą

Pocałuj psa w przyszyty nos

- Cieszę się, gdy zwierzę nie choruje. Leczenie jest smutną koniecznością, szczególnie gdy zwierzak cierpi – mówi Paweł Małecki, lekarz weterynarii z Chorzel, w rozmowie z chorzelakiem.pl

 

- Pewnie część ludzi wie, co kot myśli o swoich stosunkach z człowiekiem. Tym, którzy nie wiedzą, przypomnę kocie rozumowanie– „Człowiek mnie karmi, poi, dba o moje zdrowie, przytula, czyści, głaszcze; wniosek - chyba jestem bogiem..
- Tok rozumowania psów jest podobny, ale wniosek odmienny. Psy myślą: człowiek chyba jest bogiem..

- Większość ludzi troszczy się o swoich pupilów, ale wciąż spotyka się psy trzymane na półmetrowym łańcuchu, mieszkające w beczce po smole, bite, głodzone, traktowane potwornie.. Z boskością w relacjach człowiek-pies różnie więc bywa.
- Z moich doświadczeń nabytych podczas kilkuletniej praktyki na naszym terenie i na Lubelszczyźnie, wynika, że - na szczęście - podejście ludzi do zwierząt domowych stopniowo zmienia się na lepsze. Trafia do mnie coraz więcej osób, które znalazły bezdomne zwierzę i postanowiły się nim zaopiekować.
Zmienia się też podejście do zwierzaków domowych w gospodarstwach. Są gospodarze, których koty na przykład mieszkają w stodole, ale kiedy dają oznaki jakiejś choroby właściciele przywożą je na leczenie. To już plus.
Psy pełnią trochę inną rolę w gospodarstwie. Najczęściej są stróżami albo psami pasterskimi do zaganiania i pilnowania krów. Kiedyś zdarzyło mi się pojechać do chorego psa pasterskiego. Widać było, że gospodarz go lubi i bardzo mu nim zależy. Powiedział mi wtedy – Niech go pan ratuje, krowa może mi zdechnąć, ale nie ten pies.
Coraz częściej rolnicy przywożą do leczenia psy - ofiary wypadków przy pracach polowych – potrącone przez kombajn lub traktor. Jeszcze parę lat temu było to rzadkością.
Oczywiście trafiają się też osoby traktujące domowe zwierzęta w sposób nie do przyjęcia, ale ludzie lepsi i gorsi byli, są i będą.
Zresztą zmianę podejścia widać też po częstotliwości wizyt pacjentów. Teraz – w porównaniu z kilkoma lat wstecz - odwiedza gabinet znacznie więcej właścicieli psów i kotów. Bardzo zwiększyła się liczba leczonych szczeniąt. Parę lat temu miałem na stanie ledwo kilka szczepionek przeciwko psim chorobom. Leżały sobie w lodówce przez dłuższy, bo zapotrzebowanie było niewielkie. Teraz zamawiam je nawet trzy razy w tygodniu i cały czas muszę pilnować, żeby mieć większą ilość na bieżące potrzeby.
W ponurych - że tak powiem – czasach, kiedy pojawiały się niechciane szczenięta lub kocięta, mało kto miał skrupuły, pozbawiając je życia na różne sposoby. Teraz właściciele tych maluchów coraz częściej przykładają się do szukania dla nich domów.

- Jeszcze chwila o szczeniętach. Skąd tyle ich się bierze?
- Kiedy suczka ma cieczkę, nic nie powstrzyma psa przed zapoznaniem się z nią. Pies potrafi rozwalić płot, podkopać się pod nim, przeskoczyć przez wysokie ogrodzenie. Jakiś czas temu leczyłem psa, który próbował przeskoczyć przez siatkę do suki z cieczką. Nie udało mu się. Zawisł na ogrodzeniu a przy okazji rozerwał sobie pachwinę. Można pozamykać wszystkie furtki i bramy – nic nie przeszkodzi w zalotach.
- A potem sfory psów gnają po lasach i polach. Czy nie ma sposobu, by ograniczyć populację psów poprzez kastrację i sterylizację?

- To właściwie jedyne wyjście.
- Wielu odstrasza cena. Czy można załatwić te zabiegi bezpłatnie?
- To zależy od samorządu. Niektóre samorządy pozyskują środki na tego typu działalność, najczęściej za pośrednictwem fundacji.
- To bardzo budujące, że wzrasta troska o zwierzęta domowe. Niestety, w moim sąsiedztwie każdego roku pojawia się bezdomne psy. Niektóre mają obroże, inne ślad po nich, wiele jest zadbanych…
- Część ludzi oskarża o wyrzucanie psów mieszkańców dużych miast. Nie jest to do końca prawda. Nie wierzę, żeby ktoś jechał 120 kilometrów, by pozbyć się psa akurat pod Chorzelami. Nawet jadąc latem na Mazury, czy z nich wracając, nie będzie chyba specjalnie zatrzymywał się w okolicach Chorzel, aby właśnie tu wyrzucić zwierzaka. Myślę, że bardziej można podejrzewać o to mieszkańców sąsiednich gmin.
- Czy oprócz psów, kotów i zwierząt gospodarczych trafili się Panu inni pacjenci?
- Zając, bocian, chomiki, regularnie króliki a nawet wąż. Nie podjąłem się leczenia węża – jest to poza moją wiedzą. Choroby gadów są przedmiotem dodatkowym do wyboru na studiach medycyny weterynaryjnej, zresztą specjalistów od gadów w Polsce jest bardzo mało.
- Najtrudniejszy przypadek lekarski..
- Niektóre szczenięta zapadają na parwowirozę, chorobę w 50% śmiertelną. Trafił do mnie taki „dzieciak” w stanie skrajnego wycieńczenia. Nie sądziłem, że przeżyje. Leczyłem go przez dziesięć dni - nie pił, nie jadł, codziennie dostawał kroplówkę. Udało się. Była to dla mnie wielka satysfakcja, jak zresztą zawsze, kiedy uda mi się uratować życie.

Innym razem trafił do mnie pies myśliwski po starciu z dzikiem. Dzik zrobił mu dziurę między żebrami, przez którą wypadło płuco. Przeprowadziłem operację i 2 dni później pies czuł się na tyle dobrze, że podczas podawania zastrzyku chciał mnie ugryźć.
Trafia do mnie wiele psów z urazami powypadkowymi, pogryzionych i po innych przygodach
Pamiętam psiaka zza Przeździęka. Jego właściciel kosił trawę ręczną kosiarką spalinową, pies wsadził nos nie tam gdzie trzeba, w efekcie tarczka nosa i policzek wisiały na skórkach. W tym wypadku można było mówić o chirurgii plastycznej. Przyszyłem tarczkę i policzek, a maluch wyrósł na pięknego psa. Podkreślę przy tym, że właściciele tego pieska regularnie przyjeżdżali na kontrole i sumiennie wypełniali wszystkie zalecenia.
- Jaką specjalizację weterynarii lubi Pan najbardziej?
- Jestem lekarzem z małym gabinecikiem, w małej miejscowości, gdzie praktyka jest mieszana. Nie ma za bardzo możliwości wyspecjalizowania się w konkretnej gałązce weterynarii. Ludzie żartobliwie twierdzą, że jestem lekarzem rodzinnym pierwszego kontaktu. Gdy moje możliwości się wyczerpują, odsyłam swoich pacjentów do większych lecznic. Jednak najbardziej lubię chirurgię, szczególnie w przypadkach powypadkowych, gdy na szybko trzeba podejmować decyzje i wykazać się w sytuacji czasami beznadziejnej, gdzie nie ma czasu na odsyłanie do większych lecznic wyposażonych w lepszy sprzęt.

Ale wolałbym większą część czasu zajmować się profilaktyką. Szczepienia, odkleszczenia, odrobaczenia i wszystko co w chodzi w jej zakres. Cieszę się, gdy zwierzę nie choruje. Leczenie jest smutną koniecznością, szczególnie gdy zwierzak cierpi.
- Ma Pan ulubioną rasę psów czy kotów?
- Nie mam ulubionej rasy, lubię wszystkie zwierzęta. Mam w domu trzy koty – Miszę, Wasyla, Patryka i kundelka Gucia. Wszystkie są znajdkami.

- Zawsze lubił Pan zwierzęta?
- Tak. W zawód wprowadzał mnie tata. Już w gimnazjum jeździłem z nim w teren, asystowałem przy operacjach, zabiegach i diagnozowaniu. Złapałem bakcyla i postanowiłem pracować w zawodzie lekarza weterynarii. Najpierw skończyłem zootechnikę na UWM w Olsztynie, potem medycynę weterynaryjną na UP w Lublinie. Początkowo praktykowałem trochę w kratkę w różnych miejscach, potem wróciłem do domu. I tu mi dobrze.

                                                                                                                                                                      Zb. Czarnecki