W stronach rodzinnych Aszrafa jest wiele zabytków (u góry cmentarz zwany Miastem Umarłych, poniżej piramida), a w urodzajnej dolinie Nilu uprawia się wiele roślin Źródła: poteganatury.pl; www.cairotoptours.com
Rozmowa z Aszrafem Jusufem al-Szazli, właścicielem baru „Egipt Kebab” w Przasnyszu
- W Egipcie z rodziną mieszkałeś prawie nad Nilem. Nie bałeś się krokodyli?
- Krokodyli jest sporo, ale jeszcze żadnego nie widziałem.
- Pochodzisz ze wsi… W jakim to rejonie Egiptu?
- Moja wieś nazywa się el-Khawasliyya. Leży koło miasta el- Minya, które jest stolicą dystryktu o tej samej nazwie. W tym mieście żyje ponad 200 tysięcy ludzi, jest tam uniwersytet i szpital. Do stolicy Kairu mamy 220 km.
- Ziemia w dolinie Nilu jest niezwykle urodzajna...
- Moja rodzina zajmuje się rolnictwem. Mamy około 22 hektarów ziemi. Uprawia się tu głównie kukurydzę, zboża i warzywa. Nad Nilem rolnik pracuje przez cały rok. Nie ma przerwy zimowej, po jednych zbiorach od razu obsiewa się pole pod drugie, a potem trzecie. Nie ma czasu na odpoczynek.
- Czyli cała rodzina jest bez przerwy zajęta..?
- Tata nie żyje. Mam trzech braci i trzy siostry. Ja i jeden z braci opuściliśmy dom, a na roli pracują dwaj bracia i mama.
Mój brat najpierw pracował w firmie budowlanej, a potem w turystyce w hotelu w Hurghadzie. Ja uczyłem się, później trafiłem do jednostki wojskowej, gdzie służyłem w ochronie magazynów z bronią. Po odbyciu służby przez osiem lat pracowałem w hotelach w branży turystycznej. Tam spotkałem różne kultury i zwyczaje, nauczyłem się rozumieć Europejczyków i postępowania z ludźmi. Potrafię też porozmawiać po niemiecku, angielsku i rosyjsku.
Ludzie na całym świecie lubią miło spędzać czas, imprezować – z każdym można się dogadać, byle na spokojnie i wszystko jest OK.
- Gdzie poznałeś żonę?
- Ewa przyjechała na wakacje na wypoczynek do hotelu, w którym pracowałem. Dogadywaliśmy się po rosyjsku. Po jej powrocie do Polski utrzymywaliśmy kontakt, a potem w pewnym momencie zapadła decyzja o ślubie. Odbył się w ambasadzie w Kairze. Oczywiście była impreza, a po jakimś czasie wyprowadziłem się do Polski. Wizę dostałem – pamiętam jak dziś – 23 marca 2008 roku. Byłem lekko zdenerwowany, bo po raz pierwszy w życiu wyjeżdżałem za granicę i trochę bałem się innej kultury i klimatu. Ale nie było wyjścia – pracować można i trzeba wszędzie.
W Polsce mieliśmy ślub cywilny z imprezą na 28 osób.Teraz mam polski dowód i paszport, syna Antosia i wszystko jest OK.
- Od razu założyłeś „Egipt Kebab”?
- Najpierw pracowałem na budowach, a potem wyrobiłem książeczkę zdrowia i przez 12 lat działałem lat w gastronomii przy kebabach - w Augustowie, Suwałkach, Łomży, Wieluniu, Warszawie, Zambrowie i w innych miejscowościach.
Przez ten czas poznałem wszystkie tajemnice tego biznesu i w końcu byłem gotów na otworzenie własnego baru z kebabem. Cały czas oszczędzałem na meble, narzędzia i urządzenia do wyposażenia lokalu.
- A jak trafiłeś do Przasnysza?
- Kiedy szukałem w internecie odpowiedniego miejsca, w Przasnyszu znalazłem lokal wystawiony na sprzedaż. Dogadałem się z właścicielem i odkupiłem pomieszczenie na parterze dużego budynku.
Wreszcie założyłem firmę „Egipt Kebab” na swoje imię i nazwisko. Na początku interes szedł słabo, ale – dzięki Bogu – z czasem się rozkręcił.
- Nie miałeś momentów zwątpienia?
- Jeśli człowiek ma zdrowie, poradzi sobie ze wszystkim. A jeśli jeszcze wierzy w sukces, wszystko idzie łatwiej. Ja – hamdulillah (po arabsku - dzięki Bogu) - nie narzekam na zdrowie, a poza tym zawsze uważałem, że nie należy lekceważyć żadnych pieniędzy.
Na początku było kiepsko, ale lepiej zarobić 10, 20 czy 50 zł niż siedzieć na ławce w parku, gdy żona nie ma na chleb, a dzieci na ubranka. Daj Boże zdrowie, a wtedy masz wszystko, masz normalne życie. Nie chodzi o miliony, ale o kasę na chleb, prąd, mieszkanie. I to jest właśnie normalne życie.
- A kiedy już rozkręciłeś działalność, nie kusiło cię otworzenie nowych kebabów?
- Nie zamierzam rozwijać firmy. Nie chcę mieć za dużo, bo wtedy głowa zajęta i człowiek robi się nerwowy. Ludzie narzekają, kiedy cały czas jest gorąco i są rozeźleni, gdy ciągle jest zimno. Ale gdy ciepło przeplata się z chłodem, ludzie to wytrzymują. Zawsze musi być trochę słońca i trochę deszczu. Tak samo jest z głową i z pracą – trochę dobrze, trochę źle - raz mamy więcej klientów, innym razem mniej. Normalne życie.
Mam żonę, mam rodzinę, mam pracę, Czego więcej trzeba?
Do swojej pracy podchodzę z sercem. Jeśli nie chcesz stracić żadnego klienta, musisz pracować z sercem i z sercem podchodzić do klienta. Klient, który jest przyjacielem lokalu, jest lepszy niż pracownik.
- Zdaje się, że w Przasnyszu masz konkurencję…?
- Jest duża konkurencja. Są ludzie z Bangladeszu i Pakistanu. Każdy chce żyć normalnie, każdy chce mieć na chleb. Bóg daje wszystkim szanse na chleb, a życie toczy się raz lepiej, raz gorzej.
Źle, gdy jeden zgarnia wszystko, ale dobrze, kiedy każdemu coś przypadnie,
Nie wszyscy to rozumieją. Jedni się zabijają za pieniądzem, inni płaczą i zazdroszczą, a inni - hamdulillah - żyją normalnie.
Bardzo dobrze czuję się w Przasnyszu. Lubię to miasto i ludzi. Są chętni do pomocy. Pomagają, gdy mam problem z samochodem, gdy mam coś załatwienia w urzędzie miasta w Przasnyszu i w innych sprawach. Na przykład, kiedy czegoś nie rozumiem po polsku, tłumaczą o co chodzi. Pomagają we wszystkim.
- Ty również pomagasz innym, na przykład poprzez udział w akcjach charytatywnych..
- Trzeba pomagać, bo karma wraca – gdy ja pomagam, ludzie pomagają.
- Na co dzień wraz z rodziną mieszkasz w Drążdżewie Nowym...
- … w gminie Jednorożec. Dobrze mi się tu mieszka. W Drążdżewie jest jak w mojej wsi w Egipcie - mieszkańcy to jedna wielka rodzina. Zawsze „dzień dobry”, „jak się masz”, „co słychać”, „dziękuję”.… . Mam fajny kontakt z ludźmi. Trzeba to mówić, przecież to nic nie kosztuje. Jaki problem uśmiechnąć się, ukłonić czy pogadać.
- Skądinąd wiem, że lubisz też Chorzele...
- Oczywiście, że tak. Regularnie jeżdżę tam na basen, a w sezonie na grzyby do lasów w okolicach wsi, której nazwy nie potrafię wymówić. Poza tym zaopatruję się tam w miód u zaprzyjaźnionego pszczelarza.
- Czy tęsknisz za swoim krajem?
- Tu też mam swój kraj… Lubię Polskę. Przyjęła mnie dobrze i - dzięki Bogu – nie spotkało mnie tu nic złego. Czuję się jak u siebie w domu.
- Czy tęsknisz za rodziną w Egipcie?
- Jesteśmy w stałym kontakcie. Często rozmawiamy przez telefon, wiemy o wszystkim, co u nas się dzieje. Raz w roku w lipcu wyjeżdżam na tydzień do Egiptu, żeby odwiedzić grób taty, który zmarł 27 lipca. Tata był dla mnie bardzo ważną osobą. Jestem najstarszym synem, a u nas jest taka tradycja, że najstarszego syna rodzeństwo traktuje jak brata taty, czyli z szacunkiem.
Tata był pogodnym, radosnym, bardzo lubianym człowiekiem. Był bardzo szanowany, bo miał wielkie serce i chętnie pomagał innym.
W czasie tego pobytu odwiedzam rodzinę. U nas, tak jak w Polsce, cała wieś to jedna wielka rodzina, ale w el-Khawasliyya mieszka około 10 tysięcy ludzi, więc trudno spotkać się ze wszystkimi krewnymi.
- Wygląda na to, że jesteś szczęściarzem?
- Hamdulillah, zawsze mam szczęście.
- I niech tak pozostanie.
Zbigniew Czarnecki