Aktualności

Fryderyk Pogorzelski z nostalgią wspomina dawne czasy

DYŻURNY BYŁ BOGIEM

Rozmowa z Fryderykiem Pogorzelskim, byłym dyżurnym ruchu na stacji Chorzele

- Po latach w Chorzelach pojawił się pierwszy pociąg z pasażerami…
-
Mam nadzieję, że nie skończy się na krótkich kursach do Chorzel. Osobowe zawsze wychodziły na minus, natomiast towarowe zarabiały nie tylko na siebie, ale z zysków utrzymywały osobowe. Chyba że chodzi o jakiś cel strategiczny...

- A jaki to cel strategiczny? Czyżby planowana jednostka w Wielbarku?
-
I lotnisko w Szymanach.…
- Jest Pan na emeryturze. Czym dla Pana jest kolej?
-
Do dziś mam do niej sentyment. Wiążę z nią najlepsze wspomnienia.

Urodziłem się koło stacji, mieszkałem w pobliżu stacji, pracowałem jako kolejarz przez wiele lat. Jak trzeba było o coś się postarać, wsiadałem do pociągu, jechałem dokąd chciałem i załatwiałem, co potrzeba. Nie musiałem się martwić o samochód. Gdy się budowałem, jeździłem koleją po niektóre materiały nad morze i na Lubelszczyznę.
- A kiedy zaczęła się Pana praca na kolei?
- Dokładnie 1 sierpnia 1971 roku. Kursy na manewrowego, hamulcowego i zwrotniczego ukończyłem w Ostrołęce, tam też pracowałem przez dwa lata. Potem skierowano mnie do Chorzel, gdzie dotrwałem do 1983 roku. Potem służyłem w Ostrołęce, następnie na 7 i pół roku trafiłem do wąskotorowej kolejki dojazdowej w Przasnyszu, a stamtąd delegowano mnie do Ełku, też do kolei wąskotorowej, która woziła do szkoły dzieci. Nawiasem mówiąc, w Ełku była dobra stołówka.
Ostatecznie na emeryturę odszedłem w 2001 roku.
- Ale wróćmy do Chorzel…
-
To była wyjątkowa stacja, pograniczna, leżała na granicy rejonów przewozów Olsztyn i Białystok.

Najpierw byłem zwrotniczym, czyli „podaj, przynieś, pozamiataj”. Po jakimś czasie zostałem dyżurnym ruchu. To już porządne stanowisko. Na stacji dyżurny jest carem i bogiem, ma pod sobą wszystkich ludzi i nikt nie ma prawa mu się sprzeciwić.
- Czy dyżurny mógł wysyłać ludzi po piwo?
-
A mógł. Szczególnie do pociągu relacji Lublin-Gdynia i odwrotnie. Ten do Gdyni zatrzymywał się Chorzelach przed północą, ten do Lublina grubo po północy. Oba miały w składzie trzynaście wagonów, w tym pocztowy i restauracyjny. W czasie postoju wysyłało się zwrotniczego po piwo, a kiedy dał sygnał, że załatwił sprawę, dawało się semafor i pociąg mógł ruszać.

Ale od razu zaznaczam. Kupowaliśmy to piwo na później albo dla znajomych, dlatego że było to piwo o wiele lepszego gatunku niż dostępne w Chorzelach.
W czasie dyżuru nie można było sobie pozwolić na nawet na łyka - jakby wyczuli najmniejszy zapach, to człowiek od razu leciał z posady.
- Czy to był najbardziej zatłoczony pociąg?
- Zatłoczony to on był, szczególnie latem, ale u nas z tego pociągu korzystało raczej niewiele osób.
Wielu pasażerów miały natomiast składy lokalne, na przykład Ostrołęka - Szczytno, czy pierwszy poranny pociąg Białystok – Olsztyn, który zatrzymywał się na każdym przystanku i po kolei brał ludzi do pracy z różnych miejscowości.
Do Chorzel na te lokalne pociągi dojeżdżali ludzie z Zarąb, z Przasnysza, Myszyńca... Czasami jeden autobus przywoził ludzi z Przasnysza, drugi z Myszyńca, a jeszcze pojawiały się pociągi ze Szczytna do Ostrołęki i z Ostrołęki do Szczytna. Masa ludzi, a postój trwał 15 minut i w tym czasie trzeba było wszystkich zaopatrzyć w bilety. A te bilety sprzedawałem ja.
Zasada była taka, że okienko można było zamknąć na 5 minut, żeby zająć się ruchem pociągów.
- Czyli praca kolejarza była stresująca..
- O tak. Jak zaczynałem w Chorzelach, miałem połączenie telefoniczne tylko z Parciakami i Wielbarkiem. Przy każdym kursie trzeba było wysłać tzw. zapytanie o pociąg. Dzwonili i zawiadamiali, że droga jest wolna. Jak była jakaś usterka na szlaku, nie było jak zawiadomić.
- Ile osób pracowało na stacji?
-
W sumie chyba jedenaście, ale na dyżurze to praktycznie byłem tylko ja i nastawniczy - on nastawiał, a ja zajmowałem się kasą i resztą. Dyżur trwał 12 godzin.
- A czym był pociąg dla zwykłych ludzi?

- Przydawał się w różnych sytuacjach. Na przykład w czasach kryzysu, kiedy krucho było ze wszystkimi dobrami, ludzie przyjeżdżali na wieczorny pociąg do Olsztyna, żeby zdążyć rano na zakupy. W poczekalni czekali na 21.30 do Olsztyna, a potem w Olsztynie czekali na otwarcie sklepów.
Wieczorem ludzie często korzystali z usług pana Strąka, który odwoził i przywoził zainteresowanych na platformie ciągnionej przez konie. Transportem pasażerów zajmował się też jego teść - pan Mierzejewski. Miał on dwa wozy, cztery konie i woził do Chorzel pasażerów z każdego pociągu. Największy zarobek miał w dni jarmarków. Wtedy odbywały się raz na miesiąc, a przyjeżdżały na nie tłumy. Woził też z do wagonu pocztowego worki z przesyłkami z poczty w Chorzelach i na odwrót.

- Na powitanie pierwszego pociągu pojawiły się tłumy chorzelaków i nie tylko. Czy Pan też był na peronie?
-
Oczywiście. Choć mam problemy ze zdrowiem, musiałem przyjść. Cieszę się, że na emeryturze z okna mojego domu będę widział pociągi...

                                                                               Zbigniew Czarnecki