Aktualności

Starszy brat Ryszard (z lewej) i Oktawiusz Jankowscy, pan Oktawiusz w wojsku (1946 r.) i współcześnie (Fot. archiwum) prywatne)

ARTYSTYCZNA DUSZA PANA TOŃKA

Oktawiusz Jankowski, jeden z najstarszych obywateli Chorzel, mimo swojego wieku nadal chętnie dzieli się swoimi przeżyciami. Wspomina ucieczkę przed okupantem, ryzykowny powrót z przymusowych robót do rodzinnego domu, niełatwe czasy powojenne... Jednak górę nad trudami życia brała muzyka, wrodzony optymizm i życzliwość

- Za dwa lata skończy Pan 100 lat. Jak się Pan czuje?
- Najgorsza jest bezsenność. I ostatnio dokuczają mi nogi. A jeszcze latem chodziłem na spacery do Brzesk i tańczyłem kozaka. Może z wiosną będzie lepiej.
- Jest Pan jednym z najbardziej znanych mieszkańców Chorzel. W 2012 roku otrzymał Pan tytuł Honorowego Obywatela. Pamiętam z dzieciństwa Pana wyprostowaną elegancką sylwetkę, charakterystyczny energiczny krok. A z domu przy Grunwaldzkiej dobiegające dźwięki instrumentów. Czy jest Pan chorzelakiem z dziada pradziada?
- Pochodzę z rodziny chorzelskich przedwojennych organistów. Dziadek był organistą, organistą był jego syn. Historia pokierowała losami mojego ojca inaczej - został wcielony w Rosji carskiej do wojska i tam skończył szkołę szoferów. Po odzyskaniu niepodległości dostał delegację do Straży Granicznej koło Łomży. Nie mógł zostać w straży w Chorzelach, bo chodziło o przemyt. Przepis był taki, że nie wolno służyć bliżej niż 50 kilometrów od rodzinnej miejscowości.
- Wiadomo już, skąd Pana muzyczne uzdolnienia. A jak to było u Pana rodzeństwa?
- Było nas czterech. Najstarszy Ryszard został kolejarzem, potem ja – Oktawiusz, następny był Lucjan - prezes Gminnej Spółdzielni w Chorzelach i najmłodszy Euzebiusz – kinooperator w kinie Orzyc.
- Czy wie Pan, skąd się wzięło takie oryginalne, cesarskie imię - Oktawiusz?
- Chyba stąd, że urodziłem się w październiku. 8. października 1925 roku. A październik to oktober. Ale wszyscy znają mnie jako Toniek.
- Wojna wybuchła, jak miał Pan 14 lat.
- Taty już nie było, zmarł w 35 roku. Mama musiała być twarda, bo została z czwórką chłopaków sama. Na początku wojny był rozkaz Niemców, żeby opuścić nasze miasteczko. My ewakuowaliśmy się jako ostatni, bo mama akurat miała otrzymać po tacie emeryturę. Nie wyjechała, dopóki tych pieniędzy nie otrzymała. Potem błąkaliśmy się po lasach, nie mieliśmy jedzenia.
- Jakie wydarzenia wojenne zachowały się w pańskiej pamięci?- Dużo tego było, ale najczęściej wspominałem z kolegami, jak w 1941 roku pojawili się nagle inni Niemcy – życzliwi, uśmiechnięci. Potem dowiedzieliśmy się, że tylko mówili po niemiecku, a byli to Austriacy. Nasze miasteczko zostało wybrane do kręcenia najsłynniejszego nazistowskiego filmu propagandowegoHeimkehr”. A że mieszkałem niedaleko remizy, w której toczyło się życie chorzelaków, to nie umknęło mi nic, co działo się na planie. Razem z bratem Lucjanem zostaliśmy zagonieni do statystowania, jak wielu innych mieszkańców. Wszyscy graliśmy, bo nie było wyjścia. Pamiętam, że w mieście zrobiło się jakby spokojniej. Zaprzestano łapanek, wywózek Żydów do getta w pobliskim Makowie Mazowieckim. Dla mieszkańców to była chwila oddechu od wojny.
- A co stało się później z Żydami?
- Zostali wywiezieni do Makowa Maz. do getta tymi samymi wozami, które sprowadzili mieszkańcy na potrzeby filmu. W Chorzelach żyło przed wojną 960 Żydów. Tę liczbę znam od pana Konarskiego, który był przed wojną sekretarzem gminy. Poza jednym, Dawidem Fiszerungiem, wszyscy zginęli w Treblince i Oświęcimiu. Fiszerung w latach osiemdziesiątych chciał odwiedzić Chorzele. Pamiętał nazwiska chorzelaków, w tym i moje, z czasów dzieciństwa. Napisał do nas listy. Ja mu odpowiedziałem i dlatego gościłem go w swoim domu.
- Co jeszcze Pan często wspomina?
-
Przez jakiś czas byłem na przymusowych robotach, jak wielu młodych Polaków. Pracowałem w gospodarstwie
Mazurów nad jeziorem Brajnickim. Dobrze trafiłem, Rogalscy to byli przyzwoici ludzie. Nawet doszło do tego, że pani Rogalska pomogła mi w ucieczce do domu. Przewiozła mnie na wozie za Wielbark. Potem musiałem przekradać się pieszo do Chorzel.
- Czytałam o tym, jak tuż po wojnie pojechał Pan do Dźwierzut, żeby spotkać się z niemieckim burmistrzem Chorzel z czasów okupacji. Miał Pan w tym swój cel... ?
- O mało nie straciłem wtedy życia. Ale nie chciałbym o tym opowiadać.
- Wróćmy do tego, co stanowiło po wojnie treść Pana życia – do muzyki.
- Co nieco już umiałem i dlatego trafiłem do orkiestry wojskowej w Elblągu. Tam nauczyłem się grać na kilku instrumentach. Można powiedzieć, że w wojsku ze sceny nie schodziłem. Ale najbardziej utkwiła mi w pamięci gra na pogrzebach.
- Wiem, że jest Pan multiinstrumentalistą. Na jakich instrumentach Pan grał?
-
Podstawowy instrument to pianino, gram też na trąbce, akordeonie, skrzypcach, ksylofonie. Ale skrzypce były pierwsze. Po wojnie kupiłem je od pana Dziobka, znanego z tego, że handlował końmi. Ksylofon z czerwonego drzewa dostałem z Kanady, od rodzonego brata mamy.
- Z wojska wrócił Pan do rodzinnych Chorzel.
- Chciałem tu zorganizować orkiestrę, ale nie mogłem zebrać muzyków. Ponieważ w Krępie koło Przasnysza znaleźli się grający strażacy na czele z działaczem, pasjonatem Niestępskim, to dlatego przez 15 lat jeździłem do Krępy.
W Chorzelach
natomiast prowadziłem ognisko muzyczne. Mogłem nawet wydawać świadectwa. Miałem dużo utalentowanej młodzieży. Lidka Werder i Basia Obrębska skończyły studia muzyczne, Bogdan Tłoczkowski grał w Milicyjnej Orkiestrze Reprezentacyjnej.
Muzyka była najważniejsza, ale trudno byłoby z niej wyżyć. Ukończyłem wieczorową szkołę średnią w Chorzelach. Maturę zdałem w 1967 roku w Przasnyszu. Potem pracowałem jako sanepidowiec. Dla zdobycia kwalifikacji jeździłem przez 4 lata do Krakowa.
- A jeszcze na koniec jedno pytanie. Gdzie Pan nauczył się tańczyć kozaka?
- Przed wojną przyjechali do Chorzel Ukraińcy. Ludzie ostatni grosz im dawali, żeby tańczyli. Nie chcieli ich wypuścić. Podpatrywałem tancerzy i potem w domu ćwiczyłem. Mama pytała: Co ty tak tupasz? I tak tupałem do zeszłego roku. A kozak to trudny taniec.
- Jakie ma Pan marzenia?
- Chciałbym jeszcze na wiosnę iść z wnuczką na spacer. I żeby zrywała kwiaty dla swojej mamy. Chciałbym też porządnie się wyspać.
- Życzymy Panu kolorowych muzycznych snów i zdrowia!

                                                                                                 Halina Czarnecka

Warto przeczytać
1. Magdalena Drozdek Wirtualna Polska. FILM https://film.wp.pl/tak-w-sielskim-polskim-miescie-powstal-najobrzydliwszy-film-propagandowy