Aktualności

Mateusz Piórkowski (najwyższa osoba na zdjęciu) podczas jednego z turniejów dla młodzieży

W wielkich miastach ludzie żyją osobno

Z Mateuszem Piórkowskim, radnym, a jednocześnie sołtysem sołectwa Duczymin rozmawiamy o drogach, chodnikach, górze zjazdowej i przewagach życia na wsi

- W 2015 został Pan sołtysem sołectwa Duczymin. Wielu ludzi nie ma pojęcia, czym zajmuje się sołtys. Proszę przybliżyć takim osobom, na czym polega sołtysowanie.
- Są to po prostu działania na rzecz wsi. Sołtys jak to sołtys - zbiera podatki, czasami uczestniczy w sesji, zajmuje się mniej lub bardziej uciążliwymi sprawami. Gdy - na przykład - trzeba było wyciąć krzaki lub drzewa na poboczu, postawić znak drogowy czy wymienić lampę w latarni, zgłaszałem sprawę do UMiG i czekaliśmy na reakcję. Kiedyś upominałem się o wycięcie dużych drzew rosnących przy transformatorach na skrzyżowaniu linii energetycznych. Przez prawie pięć lat pisałem do różnych urzędów i instytucji; długo stosowano spychologię, ale w końcu się udało.

- Czy właśnie za tę działalność w 2017 roku zdobył Pan II miejsce w plebiscycie na Super Sołtysa powiatu przasnyskiego?
- Zajmowałem się też pracą społeczną z myślą o integracji naszej duczymińskiej społeczności.
Zorganizowałem m. in.:pikniki integracyjne, ogniska wiejskie, kuligi, Turniej Tenisa Stołowego o Puchar Sołtysa Wsi Duczymin. Pierwsze rozgrywki sfinansowałem z własnej kieszeni, a potem zarejestrowałem stowarzyszenie "Duczymin - Razem Możemy Więcej", dzięki czemu można było pozyskiwać pieniądze od sponsorów i instytucji. Bardzo często otrzymujemy pomoc od naszego lokalnego baku – Limes Banku, za co serdecznie dziękuję!
- Założenie stowarzyszenia nie jest chyba trudną sprawą, może więc warto, by inne sołectwa naszej gminy wykorzystały Pańskie doświadczenia?
- Do utworzenia stowarzyszenia zwykłego wystarczą trzy osoby. Można wtedy założyć konto w banku, a rozliczeń finansowych dokonuje się raz na rok. Wydaje mi się, że warto to zrobić, bo korzyści są o wiele większe niż formalności. Dzięki stowarzyszeniu mogliśmy wziąć udział np. w konkursie dla organizacji pozarządowych organizowanym przez Urząd Miasta i Gminy w Chorzelach, skąd dostaliśmy dofinansowanie w wysokości 5000 zł na remont pomnika żołnierzy. Z kolei za udział w konkursie „Mazowsze Lokalnie” otrzymaliśmy środki w wysokości 4000 zł na projektor filmowy i nagłośnienie.
- Był Pan również inicjatorem akcji „Czysty Duczymin”. Wieść gminna niesie, że pewnego razu posegregował Pan dwadzieścia 120-litrowych worków śmieci...
- Tę akcję, a trwa ona do tej pory, zainicjowaliśmy w roku 2016. Wraz z dziećmi i młodzieżą, którą wyposażyłem w rękawiczki, worki i dodatkowy sprzęt, sprzątaliśmy i sprzątamy regularnie okolice Duczymina.
Najwięcej pracy mamy przy dzikim wysypisku. Czyścimy je od lat, ale jest tam tyle śmieci, że ich uprzątnięcie potrwa jeszcze długo. Żeby dzieciakom jakoś wynagrodzić ich trud i zaangażowanie, zorganizuję im ogniska, wręczyłem drobne upominki – kubeczki z logo sołectwa, torby ekologiczne oraz gry planszowe czy puzzle.

- Ale jak było z tymi workami?
- To prawda, że kiedyś popołudniami segregowałem na różne frakcje 20 worków odpadów. Zajęło mi to bardzo dużo czasu, ale przynajmniej miałem satysfakcję. Poza tym nie chciałem, aby dzieci męczyły się przy tym zajęciu. Korzystając z okazji, chciałbym serdecznie im podziękować za pracę przy oczyszczaniu naszej małej ojczyzny.
Jednocześnie dziękuję Zakładowi Gospodarki Komunalnej w Chorzelach za pomoc w wywożeniu tych śmieci.
-I w ten sposób dotarliśmy do wyborów samorządowych. W roku 2018 został Pan radnym…
- Do zgłoszenia kandydatury namawiano mnie z różnych stron, ale zdecydowałem się na start z listy „Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej”, która potem przekształciła się w blok „Bezpartyjnych samorządowców”. Podjęcie tej decyzji przyszło nam łatwo - nie chcieliśmy czuć za plecami nakazowego oddechu kierownictwa, jak to bywa w strukturach partyjnych, kiedy „masz zrobić to tak, albo tak”.
- Mówi się, że w obecnej radzie działają dwa ugrupowania – zwolennicy pani burmistrz i tak zwana opozycja. Na czym polega działalność opozycyjna? Czy dzieli was ideologia, poglądy gospodarcze czy jeszcze coś innego?
- Nie nazwałbym nas opozycją, lecz raczej „punktem kontrolnym”. Jeżeli cała rada byłaby związana z burmistrzem, to prawdopodobnie burmistrz miałby wszystko, co zechce. Moim zdaniem, zawsze potrzebna jest dyskusja i branie pod uwagę krytycznych spostrzeżeń. Nie może być tak, że podejmuje się decyzje bez żadnej kontroli.
Chciałbym podkreślić, że jako rada – bez względu na poglądy - stanowimy jedność w tym sensie, iż naszym obowiązkiem jest pilnowanie spraw mieszkańców. Rada działa jako całość, ale czasami, gdy występują kontrowersje, nasza ósemka potrafi się wyłamać. Nie dla zasady, lecz po to, by zablokować coś, co wzbudza nasze wątpliwości. Przedstawiamy wtedy nasze propozycje.
Zresztą gdy pan ogląda sesję, nie widać chyba, żeby tzw. opozycja zawsze głosowała jednym głosem. Na początku kadencji radni związani z panią burmistrz mówili, że my wszystko blokujemy, że jesteśmy na nie. Gdy jednak ktoś dokładnie obserwuje przebieg sesji, zauważy, że przeważnie rada głosuje jednomyślnie.
Przecież nie blokujemy wszystkiego. Są sprawy, z którymi się zgadzamy, wiedząc, że trzeba to zrobić, ale są takie, co do których mamy mieszane uczucia.
- Na przykład jakie?
- Na wstępie zaznaczę, że nie jest to inwestycja gminna, lecz powiatowa. W poprzedniej kadencji oba samorządy podpisały porozumienie w tej sprawie. Jednym z punktów spornych jest sprawa zalewu i góry zjazdowej. Zarzucało nam się, że po przyjściu nowego starosty chcemy to zablokować. Nie o to chodzi. Moim zdaniem, „wwalenie” 7 milionów złotych w coś takiego jest bezcelowe. Poza tym wydaje mi się, że wydatki nie skończyłyby się na 7 milionach – w górę poszły wszystkie ceny, a w szczególności materiałów budowlanych.
Moim zdaniem, dużo lepszym i tańszym rozwiązaniem byłoby powiększenie i zagospodarowanie zalewu. Wyobrażam sobie to tak; powstaje tam park, stawiamy mały budynek socjalny, w którym można trzymać kajaki czy rowery wodne, budujemy toaletę. To nie jest drogie, a mieszkańcom by się przydało. Mówiliśmy o tym od samego początku, ale przypięto nam łatkę „czepialskich”.
- W miesięczniku „Chorzele – Nasza Gmina” znalazłem artykuł, z którego wynika, że po zrealizowaniu tej inwestycji gmina będzie rozwijać się dynamicznie i całkowicie odmieni się wizerunek Chorzel.
- Jeśli pan napisze, że w moim domu mieszka sto osób, niektórzy w to uwierzą. Papier wszystko przyjmie….
- Chyba każde przedsięwzięcie opiera się na biznesplanie, symulacjach dochodów i strat, różnego rodzaju prognozach. Czy pytaliście o to, kto, jak i na jakiej podstawie obliczył, że w Chorzelach pojawią się tłumy turystów, że skorzystają na tym mieszkańcy gminy?
- Główny projekt przedstawiono w poprzedniej kadencji. Wtedy odbywały się spotkania i konsultacje między samorządami. Ja w nich nie uczestniczyłem.
- Jako radny ma Pan pod opieką kilka miejscowości w swoim okręgu. Czy zakładał Pan załatwienie konkretnych spraw dla swojego rejonu? Jakie są jego największe niedostatki?
- W każdej miejscowości można coś znaleźć. W Duczyminie mieszkańcy chcą chodników, walczę też o drogi, choćby w Annowie, Opiłkach czy Starej Wsi i Dzierzędze Nadborach. W większości udało się już przygotować projekty, co pozwoli starać się przez Urząd Miasta i Gminy o dofinansowania na te inwestycje. Żeby rozwiązać problemy w moim okręgu, potrzebujemy kilku, jak nie kilkunastu milionów złotych.
- Funduje Pan nagrody i upominki, organizuje ogniska, kupuje tabliczki adresowe na domy.. Czy to z własnych środków?
- Funkcja radnego nie jest pracą zarobkową, lecz społeczną. Gdy startowałem w wyborach, obiecałem, że swoją dietę przeznaczę na cele społeczne. Robię to od początku kadencji. Jest jeden wyjątek - kiedy sesja lub zebranie komisji przypadają na dzień pracy, muszę wziąć bezpłatny urlop i wtedy odliczam od diety utratę zarobków i koszty paliwa.
Razem z Przewodniczącym Rady – Michałem Wiśnickim opracowaliśmy lokalny fundusz „Dietka Radnego”. Wspomogliśmy już wiele ciekawych projektów i nie powiedzieliśmy ostatniego słowa!
- Kolejnym z Pańskich pomysłów jest akcja „Filmowe okienko na świat”
- Wspomniałem już, że za udział w konkursie „Mazowsze Lokalnie” otrzymaliśmy dofinansowanie na projektor filmowy i nagłośnienie.
Już wcześniej organizowaliśmy pokazy filmowe w hali sportowej na pożyczonym sprzęcie. Na początku puszczałem bajki dla dzieci, potem filmy dla dorosłych. Przychodziło 30-40 osób.
Obecnie dzięki pieniądzom z „Mazowsze Lokalnie” mamy własny sprzęt i przymierzamy się do pokazów plenerowych.
- Nie nazywają Pana przypadkiem człowiekiem-orkiestrą?
- Hm. Nie mogę powiedzieć, że narzekam na nudę. Pracuję zawodowo, jestem mężem i ojcem. Dodatkowo jestem sołtysem, radnym, prezesem stowarzyszenia, należę również do Towarzystwa Przyjaciół Chorzel oraz „WolonWariatów” – wszędzie trzeba zostawić jakiś swój wkład. Teraz zakładam koło gospodyń wiejskich. Mamy przygotowane dokumenty, jest sporo kandydatek.. Liczę na to, że w kole znajdzie się 15-20 osób w różnym wieku, wśród nich ja – prawdopodobnie jedyny mężczyzna. W tym ostatnim przypadku chciałbym wszystko zarejestrować, rozkręcić i „przekazać” w jakieś dobre ręce.
- Czy wyjeżdżając na studia, a przypomnę, że jest Pan absolwentem Wydziału Administracji Publicznej na Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, zakładał pan powrót do rodzinnych stron?
- Po ukończeniu szkoły średniej mieszkałem w Warszawie przez dwa lata, ale doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie. Wolę spokojne otoczenie, ciszę, łono natury no i więź z ludźmi. W wielkich miastach ludzie żyją osobno.
- Życzę dużo satysfakcji i radości z Pana społecznej pasji.

                                                                                                               Zbigniew Czarnecki