

Gdy woźny zapowiedział nadejście sędziego, na sali zapadła cisza. Publiczność, składająca się głównie z mieszkańców P. i pracowników szpitala, w napięciu oczekiwała na wyrok.
- Proszę wezwać oskarżoną – zarządziła sędzina.
Na salę weszła elegancka, około pięćdziesięcioletnia kobieta, sprawiająca wrażenie osoby, która nie wie, dlaczego znalazła się przed sądem i o co chodzi w tym zamieszaniu.
- Czy oskarżona chce coś powiedzieć w ostatnim słowie? – zapytała sędzina.
- Proszę wysokiego sądu. Ja tylko chciałam pomóc tej biednej dziewczynie – powiedziała kobieta i spojrzała ze smutkiem na drobną blondynkę w pierwszym rzędzie.
Tą blondynką była Marzena P., niewysoka dwudziestotrzylatka o miłej powierzchowności.
Kłopoty z pracą i ślub
Marzena wiodła ustabilizowane życie. Po ukończeniu podstawówki dostała się do technikum hotelarskiego. Uczyła się przeciętnie, ale w przyszłość patrzyła z optymizmem. Kiedy okazało się, że nie ma co marzyć o posadzie w branży turystycznej, bo chętnych było kilka razy więcej niż wolnych miejsc, jej optymizm przygasł. A już zupełnie osowiała, gdy nie powiodły jej się poszukiwania również w innych w innych branżach.
Po kilku tygodniach bezowocnych poszukiwać Marzena postanowiła wrócić do rodzinnego P. Tu przynajmniej miała gdzie spać. W skrytości ducha liczyła też na to, że rodzina nie zostawi jej w biedzie.
I rzeczywiście. Jeden z wujków przyjął ją do swojego sklepu jako ekspedientkę. Nie zarabiała dużo, ale wystarczało na skromne życie i drobne przyjemności.
Zaczęli kręcić się wokół niej miejscowi kawalerowie, Szczególnie przypadł je do gustu Paweł, chłopak przystojny i miły, z dobrym fachem w ręku.
Po kilku miesiącach doszło do zaręczyn i ślubu.
Marzena przeprowadziła się do Pawła. Pracowała u wujka, prowadziła dom, a raz na kilka tygodni wyjeżdżała do pobliskiego miasta wojewódzkiego. Tam robiła zakupy i dużo chodziła po sklepach, na swój sposób odrywając się od codziennej szarzyzny.
Impreza
Podczas jednego z wyjazdów akurat oglądała witrynę skleu, gdy usłyszała znajomy głos.- Cześć Marzenia, kopę lat.
Stała przed nią Kryśka, dawna koleżanka z technikum, obecnie studentka hotelarstwa. Dziewczyny zaczęły wspominać szkołę, znajomych, opowiadać o sobie. W pewnym momencie Kryśka zaproponowała.
- Wiesz, mam dzisiaj urodziny. Urządzam skromną imprezę. Może wpadniesz, pogadamy dłużej.
Marzena propozycję przyjęła. Zadzwoniła do męża, przedstawiła zamiary, powiedziała, że wróci następnego dnia.
Paweł nie miał nic przeciwko nieobecności żony. Ucieszył się nawet, że oderwie się ona choć na trochę od codziennego kieratu. Poza tym znał Krystynę, wiedział, że jest przyzwoitą dziewczyna i nie sądził, by w jej towarzystwie Marzena zeszła na złą drogę.
Książę Barry
Atrakcją wieczoru był Barry O., czarnoskóry student z Nigerii, podający się za syna wodza jednego z plemion. Dotychczas nie wiadomo, czy Barry naprawdę był księciem, ale to chyba nie miało większego znaczenia, bo jako mężczyzna prezentował się zachęcająco – wysoki, przystojny, o uroczym uśmiechu i polszczyźnie, która wzbudzała sympatię rozmówców. Impreza rozkręcała się z minuty na minutę i jakoś tak się stało, że Marzena najpierw wylądowała w ramionach Barry’ego (potem mówiła, że dotychczas nie może sobie tego wytłumaczyć), a po upojnej nocy wróciła do P. Wyrzuty sumienia, które początkowo ją nękały, z czasem przygasły, a troska o dom sprawiła, że mąż patrzył na nią z coraz większym rozczuleniem.
Ja pani gratuluję
Minęło kilka tygodni. Któregoś dnia pani Marzena poczuła, że coś nie tak z jej samopoczuciem. Zapisała się na wizytę u lekarza. Ten ją zbadał i powiedział z uśmiechem.
- Gratuluję. Jest pani w ciąży. Według moich obliczeń, poród przypadnie w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, może dzień później.
Marzenia w myślach dokonała szybkich obliczeń i wyszło na to, że ojcem dziecka może być zarówno jej mąż, jak i książę z Nigerii. W pierwszym przypadku nie byłoby sprawy, ale o drugiej możliwości pani Marzena wolała nie myśleć. Jakkolwiek mąż był pozbawiony uprzedzeń rasowych, to myśl o jego spodziewanej reakcji na widok ciemnego noworodka ścinała krew w żyłach przyszłej matki. Bo jakże to, ledwo dwa lata po ślubie, pierwsze dziecko i od razu taki prezent pod choinkę?
Od znachora do ordynatora
Marzena postanowiła podjąć działania profilaktyczne. W jednym z kolorowych pism wyczytała o kuracji wybielającej słynnego afroamerykańskiego śpiewaka Michaela Jacksona i pomyślała, że być może taką kurację da się przeprowadzić również w przypadku płodu. Zaczęła szukać pomocy i porad w różnych kręgach. Obdzwoniła redakcje kolorowych pism i poważniejsze gazety... Pojechała nawet pod Przasnysz do znachora, ale i on jej nie pomógł.
Zdesperowana trafiła do szpitala, w którym miał odbyć się poród. Chciała ubłagać lekarzy, by w razie potrzeby podmienili noworodka na białego.
W oczekiwaniu na doktorów wdała się w rozmowę z około pięćdziesięcioletnią elegancką panią w zielonkawym szpitalnym fartuchu, jak się okazało Jadwigą S. - pielęgniarką z oddziału ginekologicznego. Przybita Marzena zwierzyła się kobiecie ze swoich kłopotów. Jej słowa wzruszyły Jadwigę S., która zaczęła intensywnie myśleć..
- Chyba mam pomysł – powiedziała. - Po powrocie do domu niech pani powie mężowi, że chce się z nim widzieć ordynator oddziału ginekologicznego. Niech pani przyjedzie z mężem na spotkanie najlepiej w sobotę, kiedy w szpitalu jest pusto. Będę udawać panią ordynator, wytłumaczę mężowi co trzeba, i wszystko zakończy się szczęśliwie.
Początkowo Marzena wątpiła w powodzenie przedsięwzięcia, ale pewność siebie pielęgniarki potrafiła ją przekonać.
Raz na milion
- Damy radę – mówiła Jadwiga S. - . Pracuję w szpitalu prawie trzydzieści lat, znam się trochę na medycynie, wiem jak rozmawiać z ludźmi.
Zrezygnowana Marzenia nie widziała innego wyjścia. Zapytała tylko o cenę przysługi, lecz Jadwiga S. kategorycznie odmówiła przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy.
- Robię to wyłącznie dla ciebie, moje dziecko – stwierdziła. – Wiem, jacy potrafią być mężowie.
Umówionego dnia Marzena wraz z mężem pojawiła się w szpitalu z na spotkanie z rzekomą ordynator. Pielęgniarka ukradkiem wprowadziła małżonków do gabinetu ordynator, zasiadła w jej fotelu i z poważną miną rozpoczęła wywód. .
- Bardzo rzadko, bo raz na milion przypadków – Jadwiga S. zwracała się przede wszystkim do Pawła P. – zdarza się wśród noworodków zjawisko określane jako nadpigmentacja genetyczna. Takie dziecko jest całkowicie normalne, ale ma ciemną skórę. Jest to związane z tym, że ludzie mają wspólne geny, które niekiedy dają o sobie znać w najbardziej nieoczekiwanych przypadkach. Być może dawno temu, może nawet przed kilkoma tysiącami lat, wśród pańskich przodków lub przodków żony był jakiś ciemnoskóry człowiek, a jego uśpione dotychczas geny przypomniały o sobie dopiero teraz. W każdym razie wiele znaków świadczy o tym, że takie zjawisko może dotyczyć również pańskiego potomka. Szanse określam na 50 procent.
Wykład trwał jeszcze kilka minut. Kiedy pielęgniarka uznała, że mąż został dostatecznie urobiony, kazała mu napluć do próbówki.
- Pańska ślina będzie potrzebna do badań genetycznych – wyjaśniła. - Przeprowadzimy je, żeby wykluczyć inne możliwości i potwierdzić nasze przypuszczenia. Wasz przypadek na pewno będzie opisywany w pismach lekarskich.
Jadwiga S. była tak przekonująca, że Marzena P. mówiła potem, iż w pewnym momencie sama uwierzyła w jej wywody i w to, że jest naprawdę ordynatorem.
Najważniejsze jednak, że argumenty Jadwigi S., gabinet pełen naukowych książek oraz podniosła atmosfera sprawiły, że w słowa rzekomej ordynator uwierzył mąż, który po powrocie do P. spokojnie oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń.
Z czasem wybieleje
Jego wiara w nadpigmentację utwierdziła się jeszcze, gdy pielęgniarka-ordynator zatelefonowała któregoś dnia, by przedstawić wyniki badań śliny.
- Jest pan ojcem – powiedziała. – Szanse na nadpigmentację nadal wynoszą 50 procent. Muszę przy tym powiedzieć, że z naszych badań wynika, że prawdopodobnie będzie to nadpigmentacja czasowa. Możliwe więc, że po kilku latach dziecko wybieleje - wyjaśniała.
Ufny w moc autorytetów Paweł P. przyjął wytłumaczenie.
Poród nastąpił w terminie, w samą Wigilię zaraz po ukazaniu się pierwszej gwiazdki. Na świat przyszedł chłopiec o ciemnej skórze. Paweł P. uprzednio urobiony przez Jadwigę S. nie zwrócił na to uwagi, lecz powitał noworodka z radością i dumą. Dziecko ochrzczono, nadając mu imię Bronisław, by upamiętnić kochanego dziadka..
Małżonkowie przez kilka tygodni byli nawet przedmiotem podziwu i lekkiej zazdrości sąsiadów, nie każdemu bowiem udaje się mieć potomka z wrodzoną nadpigmentacją. Z czasem jednak złośliwi zaczęli rozpuszczać plotki i życie męża stało się nieznośne. Chcąc dociec prawdy, postanowił żonę pobić. Zrobił to tak gruntownie, że Marzena w strachu o własne życie najpierw przyznała się do wszystkiego, a potem pobiegła złożyć skargę na policję.
Z kolei jej mąż pozwał pielęgniarkę.
Wszyscy zainteresowani spotkali w sali sądowej.
Sąd uniewinnił Jadwigę S., zwracając uwagę na - jak to określono - „znikomy stopień społecznego niebezpieczeństwa czynu”. Wzięto również pod uwagę jej dotychczasową niekaralność i wzorową opinię z pracy. Zwrócono uwagę na szlachetne pobudki czynu oraz bezinteresowność oskarżonej, która nie chciała przyjąć za przysługę żadnego wynagrodzenia. Oczywiście pouczono ją, by w przyszłości unikała podobnego zachowania.
Małżonkowie pogodzili się. Nadal mieszkają w P. Ciemnoskóry Bronek wyrósł na rozumnego chłopca, dostał się na medycynę i został ginekologiem. Ma dwóch białych braci.
Stacza
P.S. Imiona i inicjały, nazwa miejscowości oraz niektóre szczegóły zostały zmienione.